Naszukałam się łatwego przepisu, co nie było łatwe, bo jak zaczęłam czytać te wypociny...ech,
gorzej niż z tortem Pawłowej, chyba;p Nawet myślałam o faworkach od Magdy Gessler, ale jak zobaczyłam ilość żółtek, śmietany...może nie, za dużo, za tłusto jak dla mnie;)
A jak pytałam znajomych czy rodziny, to słyszałam: "no wiesz, ja to na oko robię..."......taaak, na oko
to ja mogę sobie herbatę zrobić a nie bawić się w ciasto;p
No to w końcu mam, zapożyczony, wydał mi się najprostszy z dostępnych, czyli jak zwykle coś dla mnie...co jak co, ale faworkami nie będę szaleć, poza tym już mnie zaczyna szczykać i tu i tam, a to plecy
a to nogi...sami wiecie;)
Faworki wyszły jak najbardziej udane, smaczne, czyli pełnia szczęścia...dla Połówka co się w nich kocha szalenie, może poczuje się lepiej, bo chore biedaczysko...
A ja...przy okazji chcę Wam podziękować za bywanie u mnie, za powracanie do moich przepisów,
za miłe słowa, że czytacie nie tylko proporcje co do czego, ale o to między wierszami... Właśnie przebiłam 40 tyś wejść, czego absolutnie nie spodziewałam się, więc tym bardziej...dziękuję;)))
To do zaklikania;)
Przygotowanie: około 60 minut
Koszt: 10 - 13 zł w zależności co już posiadamy
Składniki:
2 szklanki mąki pszennej tortowej
4 żółtka
szczypta soli
łyżka octu
3/4 szklanki śmietany 18%
olej kujawski do smażenia
Do miski wsypuję kolejno składniki, pamiętam tylko o przesianiu mąki.
Wyrabiam dłonią ciasto, tylko powoli, tak żeby ciasto miało czas nabrać powietrza.
Ciasto wyrabia się idealnie, jest miękkie, dobrze się poddaje, najważniejsze nie zajmuje wiele czasu,
nie wkładałam go do lodówki, tylko od razu poszło pod wałek.
Rozwałkowałam je na bardzo cienkie, wycinam z niego długie paski, które następnie dzielę na pół, bądź na trzy, każdy z kawałków po środku nacinam nożem, tworząc jakby szparkę, po czym przekładam ciasto przez siebie.
Aha, ciasto podzieliłam sobie na 3 części, łatwiej je ogarnąć.
Do garnka wlewam olej, mniej więcej na 2 centymetry. Na rozgrzany tłuszcz wrzucam każdorazowo po 3 faworki, smażę je do momentu aż złapią lekki, złoty kolor. Przewracam je sobie z boku na bok za pomocą patyczków do szaszłyków, które przy wyjmowaniu z garnka nieźle się sprawdzają.
Kiedy faworki przestygną, posypuję je cukrem pudrem.
najważniejsze, faworki nie wyszły suche, twarde, wręcz przeciwnie, delikatne, lekko puszyste;) |
...aha, frykasów wyszły 3 pełne talerze...jest co wyjadać;p
ola, faworki pierwsza klasa, śliczne! cieniutkie widać, pysznie się prezentują, gartuluję! :)
OdpowiedzUsuńdzięki, Kochana;))))
UsuńUwielbiam faworki i robić i jeść :))Ja zabiorę się za nie jutro. Twoje wyszły super :)
OdpowiedzUsuńPrzepis typu must have na jutro :D
OdpowiedzUsuńjuz wieki nie piekłam chruścików, ale jutro będzie zabawa :)
OdpowiedzUsuńja właśnie uprzedziłam fakty, dziś zamierzam się nimi zajadać a nie stać przy garach;)))
Usuńmniam! idealne na dzisiejsze szaleństwo!
OdpowiedzUsuńZabieram cały talerzyk i uciekam na herbatkę - przepyszne :)
OdpowiedzUsuńwyglądają wspaniale :)
OdpowiedzUsuńw sam raz na domówkowe ostatki :)
OdpowiedzUsuńMniam, ale piękne CI wyszły :) musiały być pyszne :)
OdpowiedzUsuńKocham faworki!!! Znam dziewczyne, ktora bedac na diecie, ugryzla kawalek faworka, potrzymala chwile w ustach po czym wyplula, zeby choc troche poczuc smak.:-D
OdpowiedzUsuńPiękne Ci wyszły! Uwielbiam takie!
OdpowiedzUsuńsuper wyglądają!, jak fajnie napompowane mmm
OdpowiedzUsuńOlcia ale kuszące te Twoje faworki :) Ja też w tym tygodniu piekłam, ale wszystko zjedzone, a jak zobaczyłam Twoje to znowu mi przyszła ochotą i chyba wg Twojego przepisu upiekę na Tłusty Czwartek :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :)))